W ostatni weekend (7-8 października) miałem możliwość uczestniczyć w imprezie pływackiej Swim The Island we włoskim Bergeggio. To już siódma edycja tego wyjątkowego wydarzenia. Dla mnie druga, ponownie na klasycznym dystansie 3,5 km. Warto czekać cały rok na event, który jest nie tylko szeregiem startów na różnych dystansach, ale również spotkaniem rodzin, przyjaciół oraz zawodników z całego świata w wyjątkowych „okolicznościach przyrody”.
Event zaczyna się w piątek wieczorem. Mimo iż nie ma jeszcze większości uczestników, słynną włoską gościnność i otwartość na pływaków widać na każdym kroku. Spotorno oraz jego okolice, gdzie nocuje wiele osób, już w piątkowy wieczór zmieniają się z miejsca uśpionego ciszą „posezonową”, w pełne życia miasteczko.
Swim the Island jest eventem zdecydowanie międzynarodowym, dającym możliwość startu zarówno dzieciom, rodzinom czy profesjonalnym sportowcom.
W sobotę odbywają się wyścigi na krótszych dystansach:
- 100-200-400 m dzieci (6-12 lat)
- 800 m Start rodzinny (3 osoby)
- 800 m Sprint
- 800 m Zespołowy (2 mężczyzn, 1 kobieta)
Niedziela obejmuje dłuższe dystanse:
- 1800m dystans krótki
- 3500m dystans klasyczny
- 6000m dystans długi
- 1800m + 6000m kombinacja
Mimo sporej ilości startujących (widziałem czepki z numerami startowymi 4000!), organizacja była wyśmienita. Wszystkie dystanse podzielone zostały na fale/waves (od 25 do 100 uczestników, w zależności od dystansu). Także w kwestiach bezpieczeństwa pływacy mogli czuć się spokojni, pilnowało nas mnóstwo ratowników na wodzie, a na brzegu stacjonowali nawet ratownicy z psami. W zeszłym roku każdy z uczestników otrzymywał specjalny pas z bojką aktywowaną przez pociągnięcie linki. W tym dostaliśmy pompowane bojki, co prawda wyglądające jak zabawki, ale w skrócie „dały radę”.
Co do samego wyścigu : )
Tuż przed startem mocno motywowała nas muzyka. Mimo ogromu emocji, trzeba było zachować kamienną twarz, aby odpowiednio zaprezentować się na zdjęciach fotografów, którzy mieli za zadanie zapewnić uczestnikom fajną pamiątkę (z określonej strony uczestnicy można „ściągnąć” swoje zdjęcie za 5 euro).
Jeśli chodzi o trasę, oznaczenia (bojki) były przyzwoite, wyspa sama w sobie też jest widoczna ; ) Tym razem, w przeciwieństwie do zeszłego roku, fale były spore. Start zaczął się klasyczną „pralką”, ale bardzo kulturalną. Ludzie nie rzucali się na siebie z zębami i niczym piranie nie odgryzali stóp. Nawet na bojkach mimo tłoku, było w miarę spokojnie. Po pierwszej bojce płynęło się w stronę skał, gdzie znajdował sie dosyć istotny fragment, czyli wąski przesmyk i co za tym idzie, większe zafalowanie. Następnie opływało się wyspę i na sporym dystansie można było płynąć wzdłuż liny. Potem były kolejne boje i tak dalej, już do mety.
Pokuszę się teraz o swoje osobiste odczucia
Na wspomnienie „bicia serca” w jinglu startowym dostaje gęsiej skórki. To był mój chyba 10 start na OW, w tym 2 w tym evencie. Ten wyścig był zgoła inny od każdego poprzedniego. W jednej chwili trzeba pamiętać o wszystkim, czego człowiek nauczył się na basenie (dla mnie to 3 sezon), a w drugiej zapomnieć o wszystkim, bo w głowie masz jedno hasło „ NO PANIC”.
Oddech teoretycznie na 3 lub na 2 + nawigacja. Jak oddychać na 3 jak akurat nas zalewa fala? Oddycha się więc na 2, 3, 1, 4, 7, albo kiedy możesz. Nawigacja wiadomo… wynurzać głowę tylko do połowy. To prawda, ale fale są takie (min 1 m) że nie za wiele widać. Ja nawigowałem na innych uczestników, wyspę i bojki. W tej kolejności. Nie obyło się też bez zebrania parę razy „kufla” słonej wody. Znowu hasło „NO PANIC” pomagało w tych momentach. Jak płynie się bokiem do fali i akurat robi się bokiem wyleżenie, to fala jest w stanie odwrócić pływaka na plecy. Wtedy przeklina się bojkę przyczepioną na krótkim sznurku do pasa. Tutaj zdecydowanie warto było „słuchać fal”, a nie walczyć z nimi.
Poziom uczestników był bardzo zróżnicowany. Na moim dystansie najlepsi mieli około 40 min, inni potrzebowali 120 minut. Przy wyjściu z wody równowagę pomagali utrzymać ratownicy, z jednej strony fale, z drugiej strony szybka pionizacja, lekko kołowały błędnik. Tą pomocną dłoń wszyscy witaliśmy z radością!
Na końcu ogromne podziękowania dla Warsaw Masters Team. Dzięki Andrzejowi, Marlenie, Konradowi i Patrykowi poprawiłem swój czas o 16 minut mając przy tym ogrom radości. Oczywiście można powiedzieć „sam na to pracujesz”, ale bez Was z pewnością nie byłoby to tak efektywne.
Podsumowując. Wspaniale zorganizowany event z rodzinną atmosferą w przepięknych „okolicznościach przyrody”. Jak ktoś lubi OW to jest to obowiązkowe miejsce na liście do odhaczenia. Mam nadzieję, że uda mi się pojechać tam też za rok.
Ciao Robert Rosłaniec